O uniewinnieniu Hirohity i całej rodziny cesarskiej po wojnie zadecydowały różne względy, w tym głównie geopolityczne. Oczywiście, zrozumiałe, że trudno zrobić o tym wnikliwy film dla masowej widowni i dokładnie je omówić, dlatego niektóre z nich zostały zaledwie zasygnalizowane, inne zaś w ogóle się nie pojawiły. Ale autorzy o pogłębienie niespecjalnie się postarali - wyszła z tego uproszczona, cukierkowata historyjka o tym, jak ciężko głównemu bohaterowi dojść do prawdy i jak na koniec zwycięża dobroć, miłosierdzie i porozumienie między narodami. Zresztą mam nieodparte wrażenie, że do postaci Bonnera Fellersa domieszano niektóre motywy postaci Henry'ego Stimsona i jego roli w uchronieniu Kioto przez bombą.
Wątek romansowy tak słodki i głupi, że nawet nie ma się co o tym rozpisywać. No ale cóż, Hollywood ma swoje prawa i romans musi być.
Przy okazji: scenografowie pomylili się w scenach rozgrywających się przed wojną. Na plakacie widnieje znak "会", który wszedł do użycia po 1946 roku, zamiast niego powinien był tam znaleźć się znak w jego wersji przedwojennej, czyli "會". W scenie w domu Ayi Fellers bierze do ręki ulotkę, a Aya mówi, że te ulotki nawołują do nienawiści do cudzoziemców. W istocie jest to autentyczny plakat propagandowy, rozklejany po zajęciu Mandżurii, ale... nawołujący do przyjaźni współpracy narodu japońskiego z "narodem" Mandżukuo. O nienawiści do Zachodu mowy tam nie ma.
Plus za barwne odmalowanie barwnej postaci MacArthura.