Recenzja filmu

Watchmen. Strażnicy (2009)
Zack Snyder
Malin Akerman
Billy Crudup

Jak NIE adaptować materiału źródłowego

Choć szanuję za odwagę podjęcia się ekranizacji, tak postrzegam ją jako niekompletne streszczenie, kastrujące pierwowzór pod różnymi względami. Snyder dokonał niemożliwego, rekonstruując
"Watchmen", autorstwa Alana Moore’a i Dave'a Gibbonsa, jest jedną z najważniejszych powieści graficznych w historii medium. Była to przełomowa dekonstrukcja gatunku superhero i niezaprzeczalna rewolucja w kontekście tego, czym komiks może i potrafi być. To niewątpliwy majstersztyk, który porusza temat zagłady atomowej, stopniowej utraty człowieczeństwa, kryzysu tożsamości czy elastyczności etyki w imię dobra ogółu. Nic dziwnego, że dzieło tak wybitne i renomowane zwróciło na siebie uwagę Hollywood, które chciało przenieść je na wielki ekran. Po ponad dwudziestu latach udało się to zrobić dzięki wytwórni Warner Bros. Film "Watchmen. Strażnicy" z 2009 roku w reżyserii Zacka Snydera przez wielu uważany jest za absolutny szczyt jakościowy kina komiksowego... ale czy faktycznie tak jest? 


We wstępie tak mocno skupiłem się na zarysowaniu ważnego umiejscowienia oryginału w popkulturze, gdyż film Snydera nie jest żadną luźną interpretacją, a bezpośrednią adaptacją owego dzieła. To znaczy, że jesteśmy w stanie zobaczyć kadry z komiksu przełożone na język filmu albo usłyszeć dialogi z pierwowzoru. Natomiast problemy tej ekranizacji zaczynają się, gdy skupiamy się na treści. 

Produkcja Snydera nieustannie spłyca swoje źródło i ciągle chodzi przy tym na skróty. Dialogi nie mają takiego sensu, jak w oryginale, bo nie zawsze wychodzą z kontekstu historii, która naturalnie miała więcej czasu na wybrzmienie w dwunastozeszytowym komiksie niż w filmie kinowym. Przez to wypowiedzi bohaterów często wydają się wyrwane z kontekstu i niepasujące do reszty. Nie jestem pewien, czy ta konkretna historia w ogóle nadaje się na film, gdyż jest na tyle długa i wielowątkowa, a przy tym mocno osadzona w formie komiksowego medium. O ile treść zaadaptować można, tak formy po prostu się nie da. Snyderowi wciąż należy się jednak szacunek za próbę dokonania niemożliwego.
                                                                                
Zack Snyder jako reżyser ma tendencję do podnoszenia poziomu epickości wydarzeń na ekranie za pomocą zwolnionego tempa czy widowiskowych scen walki. O ile te zabiegi idealnie nadawały się do adaptacji tak przesadzonego komiksu jak "300", tak w przypadku "Strażników" gryzie się to z całościowym przekazem. Jest to historia o podstarzałych, zmęczonych i w większości emerytowanych superbohaterach, którzy borykają się z problemami natury egzystencjalnej, psychologicznej czy nawet seksualnej. Snyder w jednej scenie stara się przybliżyć nam ich zagubienie, aby w następnej wrzucić ich w pojedynek, w którym choreograficznie nie ustępują Power Rangers. Ten kontrast zwyczajnie nie ma sensu i wygląda nienaturalnie. 


Niekonsekwencja ta manifestuje się również w kostiumach superbohaterów – niepotrzebnie przekombinowanych i efekciarskich. Widać to po Nocnym Puchaczu, który zamiast prostego i wiarygodnego stroju przywdziewa pancerz, jakiego nie powstydziłby się sam Batman. Najbardziej jednak w tym względzie ucierpiał Ozymandiasz, który, z niewiadomych przyczyn, w miejsce pięknej zbroi, pełnej odniesień do kultury egipskiej, nosi jakiś obrzydliwy strój, pasujący do całości jak pięść do nosa. 

Całkowicie zbędna jest gloryfikacja przemocy. Oryginał Moore’a i Gibbonsa jest dziełem pełnym brutalności, lecz autorzy dozują bezpośrednie pokazywanie jej, aby w finale uderzyła ona z podwójną mocą i bardziej zszokowała czytelnika. W filmie Snydera krew leje się od pierwszych, a flaki latają we wszystkie strony. Z tego powodu widz staje się całkowicie znieczulony na finał, który powinien wzbudzić największą zgrozę. Również wybory muzyczne potrafią wypaść bardzo nierówno. O ile "Sound of Silence" nadało więcej atmosfery i wydźwięku podczas sekwencji pogrzebu Komedianta, tak scena stosunku przy "Hallelujah" pozostawiła na mnie traumę.

 

Mimo że mam do tego filmu mnóstwo zastrzeżeń, jestem też w stanie znaleźć w nim pozytywy. Jak na Snydera przystało, szata wizualna filmu zachwyca. Niesamowite wrażenie robi zobaczenie kadrów komiksu zainscenizowanych przy pomocy wielomilionowego budżetu. Na dodatek efekty specjalne dobrze zniosły próbę czasu. Dzięki temu m.in. wszystkie sceny z udziałem Dr. Manhattana prezentują się obłędnie, dumnie ukazując jego potęgę i majestatyczność. W pamięć zapadła mi również sekwencja otwierająca film, zarysowująca transformację drużyn superbohaterskich tego świata oraz zmieniającego się podejścia społecznego do nich, na przestrzeni lat. Jest to kapitalnie sfilmowana i zmontowana czołówka, którą doceniają nawet przez zatwardziali przeciwnicy tej produkcji. Generalnie wiele kadrów można by spokojnie powiesić sobie na ścianie, bo wyglądają wspaniale. 

Poza tym, aktorzy grają bardzo przyzwoicie, a niektórzy z nich spisują się bardzo dobrze. Jeffrey Dean Morgan jako Komediant perfekcyjnie przedstawił jego degenerację i obrzydliwość, nie zatracając przy tym charyzmy. Jackie Earle Haley chyba urodził się, by zagrać Rorschacha, bo w swoim wcieleniu jest niezwykle przekonywujący. Billy Crudup nie jest może aż tak spektakularny w swojej roli jak wyżej wymienieni, lecz w mojej opinii świetnie odegrał alienację Dr. Manhattana i jego pogłębiające się zdystansowanie do wszystkiego. Podobało mi się też zakończenie, które zostało zmienione względem oryginału, ale ma sens w kontekście do historii opowiedzianej w filmie. 

 
"Strażnicy" Zacka Snydera to dobry film i jednocześnie mierna adaptacja. Jego najlepsze elementy wynikają z obłędnego materiału źródłowego, a jego najgorsze cechy pochodzą od reżysera. Wszystko, co wydaje się w tej produkcji interesujące, w komiksie jest znacznie bardziej rozbudowane, a przez to bardziej fascynujące. Choć szanuję za odwagę podjęcia się ekranizacji, tak postrzegam ją jako niekompletne streszczenie, kastrujące pierwowzór pod różnymi względami. Snyder dokonał niemożliwego, rekonstruując legendarne dzieło, tak głęboko zakorzenione w swoim medium, że efekt finalny wydaje się jedynie niepełnym substytutem oryginału... ale może chociaż kogoś zachęcił do przeczytania komiksu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zegar Zagłady wskazuje pięć minut do północy. Richard Nixon jest prezydentem Stanów Zjednoczonych już po... czytaj więcej
Komiks "Watchmen" Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa jest arcydziełem. Oczywiście posiada sporo cech,... czytaj więcej
Jestem świeżo po obejrzeniu wersji reżyserskiej tego filmu i być może pod wpływem emocji stawiam mu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones