Recenzja filmu

Skinamarink (2022)
Kyle Edward Ball
Lucas Paul
Dali Rose Tetreault

Paraliż senny

Horror anologowy z założenia jest nieprzystępny wizualnie. Obrazem przypomina coś pomiędzy aparatem starej Nokii a kamerą z centrum handlowego. Ale w tej brzydocie jest środek do osiągnięcia
Widzowie kochają horrory z dziećmi w roli głównej. Mamy filmy, w których dziecko staje się wcieleniem zła ("Omen"), a także takie produkcje, w których jest jego ofiarą ("To"). Kiedy pomyślimy o "Lśnieniu" Kubricka, być może pierwszym obrazem, jaki pojawi się przed naszymi oczami, będzie Danny jadący na rowerku po hotelowym korytarzu, by spotkać na swojej drodze upiorne bliźniaczki. Gdyby odnieść tą scenę do filmu "Skiamarink", to korytarz nie miałby końca, a bliźniaczki pojawiłyby się tylko na sekundę, ukryte w cieniu. A może nie pojawiły się wcale i było to tylko złudzenie?

"Skinamarink" nie jest filmem, na którym widz ma się dobrze bawić. Jedynymi osobami, u których mógł wzbudzić on pozytywne emocje, są jego twórcy – bo udało im się zrealizować własną, absurdalną wizję. Wizję zakładającą afabularny obraz dziecięcego strachu odczuwanego w samym środku nocy. W trakcie seansu obserwujemy z perspektywy rodzeństwa dom, w którym każdy obiekt codziennego użytku staje się upiorny. Nie, nie wynika to z nawiedzenia mieszkania przez złe duchy ani przekleństwa voodoo. Telewizor nadal jest telewizorem i nie wyskakuje z niego żaden demon, a zabawki są tymi samymi zabawkami, którymi były w ciągu dnia. Teoretycznie.
 
Bajki w telewizorze, zamiast nas bawić, w atmosferze nocy wyglądają jak zakazana taśma, której obejrzenie powoduje nieszczęście. Zabawki, które mają być źródłem radości, znajdującym się pod kontrolą dziecka, w nocy jakby patrzyły na nas i to one bawiły się nami. Oglądając "Skinamarink", nie będziemy świadkami niezapomnianych scen, nieoczekiwanych zwrotów akcji ani pięknych ujęć. Horror anologowy z założenia jest nieprzystępny wizualnie. Obrazem przypomina coś pomiędzy aparatem starej Nokii a kamerą z centrum handlowego. Ale w tej brzydocie jest środek do osiągnięcia efektu mrożącego krew w żyłach.

Dzieło Kyle’a Edwarda Balla jest jak naiwne produkcje o zjawiskach paranormalnych, które lecą po 21:00 w telewizji satelitarnej i trafisz na nie przypadkiem, żeby na chwilę wyłączyć myślenie po ciężkim dniu. Równocześnie "Skinamarink" jest jak artystyczne arcydzieło, które obejrzą tylko prawdziwi kinomaniacy na festiwalu filmów niezależnych. Zarówno pierwsi, jak i drudzy będą zadowoleni tylko wtedy, kiedy... naprawdę będą tego chcieli.

"Skinamarink" daje nam możliwość całkowitego wchłonięcia się w zatrważającą rzeczywistość, ale nie robi nic, żeby dać nam gwarancję udanego seansu. W ciemnościach zobaczymy tylko tyle, na ile pozwoli nasza percepcja, a samą historię opowiedzieć będziemy musieli sobie sami. Z tego powodu jest to kino wymagające od widza pełnego zaangażowania i pozytywnego nastawienia – a już pierwsze 20 minut filmu jest na tyle statyczne, że wielu może machnąć ręką na całość. I być może nie straciliby zbyt wiele. Jeżeli nie czujemy się zafascynowani na samym starcie, to nic nie przekona nas do "Skinamarinka".
 
 Więc czy taki film ma więc jakikolwiek sens, czy jest tylko tym, co zwykliśmy zwać "pseudointelektualną, pretensjonalną szmirą"? Bardzo trafne wydają się porównania do "Blair Witch Project". Także "Skinamarink" ma wielki potencjał, by stać się dla pewnych ludzi produkcją kultową, a przy większej popularności, punktem zwrotnym dla kina grozy. Horror z roku na rok staje się coraz bardziej guilty-pleasure'owy. Producenci atakują nas dziesiątą kontynuacją historii nawiedzonej lalki, opierają fabuły na powtarzalnych schematach, a największe emocje wzbudzają poprzez jump-scare’y. Te ostatnie pojawiają się także w produkcji Kyle’a Edwarda Balla, jednak nie sprawiają, że widz osiąga poziom adrenaliny porównywalny z jazdą rollercoasterem.

"Skinamarink" to kino eksperymentalne, które nigdy nie popłynie na fali głównego nurtu. Każda ocena, jaką by mu wystawić byłaby jednocześnie zbyt wysoka i zbyt niska. Niezależnie od tego, czego szukamy w filmach na co dzień i do czego jesteśmy przyzwyczajeni, warto choć raz, na potrzeby tego seansu, oddać się w objęcia paraliżu sennego. Konieczne będzie także cofnięcie swojej świadomości o parę lat wstecz, gdy byliśmy jeszcze dziećmi, tak jak bohaterowie filmu "Skinamarink". Tylko wtedy wszystkie rzeczy wydają się być niezrozumiałe i obce, a nasz największy lęk to ciemność nocy.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
To dojmujące uczucie: jawa ma cię już w swojej opiece, ale sen jeszcze siedzi na klatce i dociska serce... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones